Bezpiecznie mogą to robić chyba tylko ptaki. No, ale może się mylę? W imieniu wielu miłośników takiego właśnie wędkowania spotkałem się z Andrzejem Tokarskim, aby rozwiać wszystkie wątpliwości. Trochę już przymroziło i płytsze zbiorniki pokryły się białą taflą. Czy zatem można już puścić w ruch, pod powierzchnię lodu mormyszki dyndające na cienkiej żyłce od kiwoka?
Nic bardziej mylnego – powiedział mi Pan Andrzej. Szczególnie w Szczecinie i okolicach, choć rzeczywiście mamy za sobą kilka dość zimnych nocy lód jest jeszcze bardzo cienki i niebezpieczny. Dodatkowo, przez kilka dni wiało z południa, a teraz kierunek wiatru obrócił się o 180 stopni. Oznacza to tylko jedno. Nawet niewielka cofka powoduje, że pod cienkim lodem zaczęła się tworzyć poduszka powietrzna, która osłabiła i tak cienką taflę. Większość szczecińskim kanałów to naczynia połączone i nie ma mowy o tym, aby rozpocząć podlodowe poszukiwania zgłodniałych okoni. W naszych warunkach, aby w miarę bezpiecznie wchodzić na zamarzniętą wodę musi być, co najmniej kilka nocy z temperaturą poniżej 15 stopni, a tego jeszcze nie było. Jeśli jednak ktoś, gdzieś trafi na lód grubszy niż 5 – 7 cm na swoje ryzyko może wejść. Dopiero jednak piętnastocentymetrowy daje nam poczucie pełnego bezpieczeństwa. Pamiętajmy, że człowiek w lodowatej wodzie zaczyna tracić świadomość już po minucie, a po trzech możemy stracić przytomność. Nie wchodzimy zatem na lód sami. Warto mieć ze sobą długi i mocny kij, a także sporej długości wytrzymałą i obciążoną na końcu linkę. To podstawowe środki bezpieczeństwa. Jak na razie to na wędkarstwo podlodowe owszem możemy się wybrać, ale na przykład na mazurskie jeziora czy Suwalszczyznę. W okolicach Szczecina nie ma, co ryzykować. Życie jest niewątpliwie ważniejsze.