Wyprawa na sandacze

To, że na bulwarach nadodrzańskich – w sezonie sandaczowym – nie ma gdzie szpilki włożyć to raczej nic nowego. Z obu stron Mostu Długiego często miejsca znaleźć nie można. Od ponad dwóch tygodni nawet nocą można tam spotkać polujących na dorodnego sandacza. Niestety obraz tego co można zaobserwować nie jest budujący. Na kijach zdecydowanie więcej jest niewielkich sandaczyków. Owszem trafiają one do wody, ale traktowane są przez wędkujących jak szmaty. Jeszcze gorzej jest, jeśli trafi się większa, wymiarowa ryba.

Trzymana za ogon zabijana jest uderzeniem o beton. Andrzej Tokarski, z którym wybrałem się na krótką wyprawę łódką wspomniał nawet o wędkarzu (tfu! przepraszam za słowo wędkarz), który niewymiarową rybę potraktował z buta. Gdzie rozsądek? Gdzie choć odrobina etyki w zachowaniu się nad wodą. No, ale teraz już bez emocji. Rzeczywiście niewymiarowe sandacze dominują, choć było nawet zgłoszenie o rybie mierzącej ponad metr, a to już okaz. Pojedyncze, takie ważące po 5 – 6 kilogramów oczywiście też się już trafiały. Brania w sumie są jednak bardzo chimeryczne. Są chwile kiedy ryby na pół godziny przystępują do żerowania. Zaraz jednak nad wodą robi się spokojnie i nic nawet nie skubnie. Razem z Andrzejem popłynęliśmy łódką w pobliże mostu nad Odrą przy Dziewokliczu. Ponad dwie godziny biczowania zaowocowało dwoma maluchami. Podglądaliśmy też innych, którzy podpłynęli i zakotwiczyli obok nas. Same niewymiarowe. Woda jest niestety nadal dość ciepła. Nie było zdecydowanych przymrozków, które pobudziłyby ryby do lepszego żerowania. Dopiero kilka dni z wyraźnym szronem na trawie spowoduje większy sandaczowy apetyt. Trzeba więc próbować, ale i wykazać się sporą dozą cierpliwości. Na złowienie taaakiej ryby mamy jeszcze sporo czasu. Aż do końca grudnia.