Szaleństwo się zaczęło! Takiej ilości miłośników kija dawno już nad wodami nie było. Na szczupakowe otwarcie sezonu wybrałem się i ja. Tym razem będzie, więc bardziej subiektywnie.
Łódka i jezioro, to najbardziej lubię. 1 maja było ciepło, choć dość wietrznie, jednak nie tylko na brzegu, ale też tak, jak ja na łódkach wędkarzy nie brakowało. Niestety, narzekań również. Właściwie wszyscy, z którymi rozmawiałem mówili jednym głosem. Ani na sztuczne przynęty, ani na żywca szczupaków ni widu, ni słychu. Jeśli już ktoś miał odrobinę szczęścia do wyciągał niewymiarowe długopisy. I mnie się to też przytrafiło. Cały dzień rzucania, jedno pobicie i dwa czterdziestaki. Drugi dzień był jeszcze gorszy. Miejscowi nawet nie wypłynęli. Rano lekki mróz. Cały dzień pochmurny i choć ręka odpadała to również bez efektów. Wszystko, przynajmniej dla mnie zrekompensowała sobota. Może w myśl powiedzenia, że do trzech razy sztuka? Wiatr się nie zmienił, ale znów wyszło słońce. Na końcu wędki ulubiona blacha i pierwszy uderzył mi niemal w samo południe. Po krótkiej walce w podbieraku wylądował może nie olbrzym, ale 57 centymetrów miał. Wracając do przystani uderzył drugi. Tak bardzo delikatnie, że byłem przekonany, iż zaczepiłem o trzcinkę. Po chwili dopiero poczułem szarpnięcie i odjazd. Walczył dzielnie i do łódki trafił tym razem taki powyżej 60-ki. Dumny i bardzo zadowolony dobiłem do brzegu z kompletem. Może nie były to okazy, ale na bezrybiu odrobina adrenaliny i tak wprawiła mnie w dobry humor. Czasami warto być cierpliwym i wierzyć w sukces do końca. Te mniejsze niech mają szansę dorosnąć. Dobrze, że w szczecińskim Okręgu PZW, co roku zarybia się nasze rzeki i jeziora ale to jednak już temat na kolejne spotkanie.